poniedziałek, 9 września 2013

A imię jego.. czterdzieści i dwa :P

Co się robi na 42 dni przed wylotem do Korei? Przede wszystkim: odlicza się. Odlicza się bardzo precyzyjnie, z dbałością o każdą minutę, szczególnie tą tuż po północy, dzięki której zaczyna się kolejny dzień przybliżający nas do magicznej daty dwóch-dwójek i jednej-dziesiątki. Do tego myśli się o tym co spakować a czego na pewno nie pakować, bo już raz się to spakowało i trzeba było taszczyć przez pół Półwyspu Koreańskiego..daremnie. Potem myśli się DO CZEGO tym razem się spakować - jeśli plecak zostawiło się w Polandii - i jakie ubezpieczenie wybrać, żeby było najtaniej i w razie czego, jednak bezpiecznie. Tu zwykle odrzuca się pomysł z walizką wraz z rosyjskim tanim ubezpieczeniem turystycznym :) W międzyczasie, odwozi się Ulubioną Koreankę na lotnisko i wzrokiem błagalnym przekonuje, że to ją pierwszą chciałoby się zobaczyć w przepastnych halach Inchon Airp. W chwilach wytchnienia, dokonuje się aktu rodzinnego preparowania kimchi i w oparach rozgrzanego oleju sezamowego pochłania się to kiszone dzieło sztuki wraz z tzw. ryżem (udającym ryż chińsko-koreański) wielbiąc kunszt smaku pod sam sufit malusiego mieszkanka w wielkim mieście. I czeka się, na telefon - bo konsultacje przedwyjazdowe odbywają się za pomocą telefonu.. i KakaoTalk.. jeśli działa, jeśli koreańska Bada działa, co zdarza się niestety rzadko. Dzień kończymy wieczornym seansem '댄싱9', jeśli jest akurat Niedziela: wgapiamy się z Ulubioną Koreanką w ekran telewizora i zachwycamy się Tańczącym Oppą :).. i myśli się, że Łasic za Wielkim Kanałem oczekuje samotnie i smutek ogarnia futro.. Jeszcze tylko miesiąc i 12 dni..